Szary i smutny listopad za oknem. Wakacje dawno już minęły, ale wciąż chodzi za mną pewne wydarzenie. Takie wakacyjne wspomnienie.
Była to piękna, letnia niedziela. Piękna pomimo pandemii, maseczek, płynów do dezynfekcji zamiast wody święconej. Po skończonej Mszy św. podchodzi do mnie para młodych ludzi. Młodzi, grzeczni, wydają się też pobożni. Przyjechali, o ile dobrze pamiętam, z Krakowa. To miejscowość turystyczna, przyjeżdżają do nas ludzie z całej Polski, i nie tylko. Czasami po Mszy Świętej przychodzą się przywitać, przedstawić. Tym razem było inaczej.
Przyszli wyrazić swój smutek, gdyż jak powiedzieli, nie mogli przystąpić do komunii świętej. Bali się zakazić wirusem. Widzieli bowiem, że w tej samej kolejce do komunii stoją ci, co przyjmują Ciało Pańskie do ust, jak i ci, co na rękę. Oni chcieli na rękę. I nie z mojej, skażonej ręki. A że innych rąk nie było, woleli zrezygnować, i do Jezusa Eucharystycznego nie podeszli wcale.
Może powiesz, że mieli rację. Wirus, pandemia, trzeba być rozsądnym. Przecież ludzie chorują, umierają na całym świecie. Nawet ludzie młodzi. Przecież trzeba być rozsądnym. Może powiesz, że Jezus oczywiście jest Panem życia i śmierci, że przywraca zdrowie chorym, ma moc nawet umarłym przywrócić życie, ale po co ryzykować? A zresztą nawet Pismo mówi, żeby Boga na próbę nie wystawiać. Trzeba być rozsądnym. Mądrym. A pomodlić się można i z daleka, jeśli niebezpiecznie jest podchodzić blisko.
Tej niedzieli, a może poprzedniego dnia – już dobrze nie pamiętam – był odczytywany fragment Ewangelii o Jezusie, co do apostołów płynących łodzią szedł po wzburzonych falach jeziora. I o Piotrze. Przerażony burzą, jak i reszta braci, wypatrzył gdzieś pośród fal małą postać. Jezus? To On? Może zjawa, złudzenie? „Nie lękajcie się, to Ja jestem!”, usłyszał poprzez szum fal i wichrów. „Jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”, zawołał.
Co odpowiedział Jezus? Czy krzyknął oburzony – „Napisane jest – nie będziesz wystawiał Pana, Boga swego, na próbę!”, jak wtedy, szatanowi, podczas kuszenia? A może zdziwiony – „Piotrze, jesteś rybakiem! Nie wiesz, czym jest sztorm? Co może Ci grozić? Przecież nawet nie jesteś pewnien, że to naprawdę ja”?
Nie. Powiedział – „Chodź”.
I Piotr poszedł. Wyszedł z łodzi w czasie sztormu, na środku jeziora, i szedł po wzburzonych falach. Do Jezusa. Jak Jezus. Szedł po falach tak samo, jak szedł Pan Wszechświata. Szedł do chwili, kiedy zamiast patrzeć na Jezusa, nie spojrzał na burzę wokół. Dopiero wtedy zaczął tonąć. I dopiero wtedy potrzebował ratunku.
Kiedy dziś patrzę na ludzi oszalałych z lęku, nie tylko covidowego, ale w ogóle lęku, to myślę, że to dla nas bardzo ważna lekcja.
Tym się niestety kończy ciągle zasiewanie strachu w sercach ludzi.
Jeśli wiara nie ma silnych korzeni to fala strachu łamie takie drzewko jak gałązkę.
Brak wiary, że poza stanem fizycznym, namacalnym, komunikantu jest jeszcze postać duchowa Boga po przeistoczeniu oraz brak silnej stsknoty za tym spotkaniem wyzwala szukanie usprawiedliwiania się by do tego spotkania nie przystąpić.
Na koniec, z tego co zauważam, to gdy ksiądz rozdaje eucharystię, nigdy nie pcha reki, palców do ust, tylko kładzie eucharystię na języku tak, że 'nie zakaża’ ;). Gdyby jednak było to faktycznie takie groźne i niebezpieczne to Pan Jezus zapewne przychodził by do nas w innej formie lub postaci.
Wiara na tym polega właśnie, żeby pokonać strach, ona ma strach przełamać. Świat zawsze będzie nas straszył, to nic nowego. I właśnie wtedy, gdy burza szaleje, trzeba wyjść z łodzi, i powędrować przez fale. Jak słonko świeci, to żadna sztuka kąpać się na na plaży 😉